AUTORYTET

Lubię przez okno mojego sklepiku obserwować przechodniów.
To żywy serial filmowy.
Dziś wlepiłam oczy w pewnego dziadka. Wprost mnie zauroczył.
Odkąd go znam jeździ na rowerze. Wszędzie. Bardzo rzadko widzę go pieszo.
Na rowerze jeździ nie tylko on. Jeżdzi także  jego rodzina.
Jeżdżą razem, osobno. Różnie. 
No i fajnie, niech sobie jeżdżą, by się rzekło.
Ale..
Dzisiejszy obrazek był szczególny.
Otóż…
Na rower wybrał się dziadek ze swoim najmłodszym 2-letnim wnuczkiem.
„Jechali”  do parku.
Dziadek prowadził swój rower.
Jego rower stary, z dwoma dużymi kołami, bez bagażnika, szary…
Wnuczek na  swoim rowerku jechał 5 kroków za nim.
Jego rowerek nowiuteńki, z 3 malutkimi kółkami, z bagażnikiem-taczką, kolorowy.
Jak wspomniałam dziadek przodem, wnuczek za nim.
Od czasu do czasu dziadek przystawał. Coś powiedział wnuczkowi.
I „jechali” dalej.
Żadnych krzyków, wrzasków, grożenia palcem, czy klapsów w tyłek.
Także żadnego marudzenia, chichów-śmichów, łez i płaczu.
Poważna lekcja. 
Poważny uczeń.
Poważny nauczyciel.
A trasa nie była łatwa, bo do pokonania także dwie ulice: Cicha i Planty.
Dłuższy czas czekałam na ich powrót z parku.
Powrót był jakby powtórką poprzedniej lekcji.
Patrzyłam na nich. Patrzyłam.
Patrzyłam i podziwiałam,  aż zniknęli z mojego „ekranu”.

Na autorytet pracuje się codziennie.