KUBUŚ WINER

Wczoraj przed godziną osiemnastą wszedł do mojego sklepiku zwyczajnie, jak wchodzą wszyscy zaprzyjaźnieni z moim sklepikiem klienci. Porozglądał się na prawo i na lewo, przeszedł całą podłogę wszerz i wzdłuż i drobnymi kroczkami skierował się za ladę. Stanął naprzeciwko mnie i patrzy wielkimi oczami. Czego może chcieć ten biały gołąbek z niebieską obróżką na nodze ode mnie. Jaka bieda go przygnała akurat  do mojego sklepiku. Nic tylko głód, wielki głód to musiał być. Dostał pokruszoną bułkę i wodę na spodku. Naje się i pójdzie. Zgubił się –  jeszcze młody. Myślałam, że złapię go i uda mi się odczytać jego adres. Gołąbek zerwał się z podłogi i zaczął fruwać po sklepie. Usłyszała świt skrzydeł kocica Syrenka rasy „Dachówka”. Jak strzała wparowała do sklepu prosto z podwórka, ledwo wyrabiając się na zakrętach. Prawie siłą wyrzuciłam gołąbka ze sklepu, żeby kocica nie zrobiła mu jakiejś krzywdy. Gołąbek odleciał, usiadł na sąsiednim dachu, potem przeleciał nad ulicą i usiadł wysoko na wierzbie płaczącej. Pokruszoną bułkę razem z wodą na spodku wszelki wypadek wyniosłam przed sklep.  Dochodziła  godz. 18:00, czas do domu.

golob1

Dziś rano ledwo otworzyłam sklepik i drzwi sklepiku na oścież – gołąbek już stanął w drzwiach. Skąd przyfrunął? Gdzie podziewał się całą noc?    I znów dostał bułkę i świeżą wodę. Znów najadł się, ale nawet nie myślał  wychodzić. I co ja mam z nim zrobić? Oprócz Syrenki jeszcze druga kocica Setka rasy „Brytyjka” lubi przychodzić do sklepiku. Zeżrą ją! .   Zadzwoniłam do pana Krzysia, który zajmuje się ptakami. Nie było go w domu. Był u lekarza – poinformowała żona. Przedstawiłam problem. Żona pana Krzysia obiecała, że jak tylko wróci zaraz go o tym wszystkim co się dzieje powiadomi. Długo czekałam, minęło południe. Pan Krzysio nie oddzwania, nie przychodzi. Różne odpowiedzi plączą mi się po głowie. W międzyczasie udało mi się złapać gołąbka. Zaraz natychmiast zorganizowaliśmy dla gołąbka lokum, czyli klatkę. Została po papużkach, gdy jeszcze ptaszkami zajmowały się moje córki. Zanim wpuściłam gołąbka do klatki odczytałam numer niebieskiej obróżki. EU PL 7 14 P771. Nazwałam go Kubusiem.

Znaleźliśmy w Internecie kontakt z panem z lokalnych władz związku gołębiarzy. Przedstawiłam mu problem, obiecał, że sprawdzi z jakiej hodowli Kubuś pochodzi. Niecierpliwie czekałam na jego telefon. Nie dzwonił, więc ja zadzwoniłam ponownie. Odpowiedział, że gołąb nie jest z radomskiego rejonu, a szukanie po całej Polsce jest trudne. Zapytałam, czy może poda mi jakiś telefon, gdzie mu ktoś udzieli schronienia, bo ja nie znam się na gołębiach, nawet nie wiem co im dawać jeść. Dałam mu tylko bułkę z wodą. Pan odpowiedział, że to wystarczy, a jeśli chodzi o kontakty z gołębiarzami to on nie  ma do nich telefonów. Zbył mnie po prostu. Dał do zrozumienia, że skoro złapałam gołębia – to teraz jest to tylko mój  problem.

Dalej szukamy po Internecie. Tym razem podług obróżki. Udało się. Adres i telefon z Tomaszowa Mazowieckiego! Jak ten Kubuś tyle kilometrów z tego Tomaszowa przyleciał do Radomia? A może to jakiś radomianin go kupił?  Po dłuższym nie odbieraniu telefonu właściciel odezwał się. Okazało się, że gołąb pochodzi z Żyrardowa, a on tylko zajmował się jego obróżką. Niestety pomóc mi nie może w odnalezieniu właściciela, ponieważ nie prowadzi się rejestru kupujących gołębie. Gołąbek został sprzedany i to być może właśnie do Radomia.  Najlepiej, żebym wypuściła gołębia – powinien trafić do właściciela.

Cóż miałam robić. Wypuściłam Kubusia z klatki. Nie był głodny. Wzbił się w górę i wyfrunął przez drzwi. Usiadł na parapecie na drugim piętrze sąsiedniego bloku. Chwilę posiedział i zaraz przefrunął przez jezdnię i wylądował na chodniku. Malutkimi drobniutkimi niepewnymi kroczkami wzdłuż trawnika chodnikiem przymaszerował do sklepiku. Łzy stanęły mi w oczach. I co ja mam z Tobą Kubusiu zrobić? Dzieci, które jeździły na rowerach zauważyły Kubusia. Obstąpiły go. Każde z nich zaraz by wzięło Kubusia do siebie, ale muszą porozmawiać z rodzicami. Rodzice niedaleko. Misje nie udały się. Myślałam złapać Kubusia z powrotem do klatki, ale mi się nie udało. Kubuś znów uciekł i … znów powrócił pieszo do sklepu. Znów dzieci go obstąpiły, znów debatujemy nad losem Kubusia. I znów próbuję go złapać, a on ucieka. Dzieci za nim. Kubuś odfrunął na trawnik, a tam Syrenka. Zaczęły Syrenkę odganiać od Kubusia, aż Kubuś usiadł na parapecie naszego obok stojącego domu. Niezadowolona Syrenka stanęła pod jej parapetem i tylko czeka. Oczu nie spuszcza z niego. Jakoś udało się złapać Syrenkę i zamknąć w domu. Zaczął padać deszcz. Poprosiłam dzieci, żeby odjechały ze swoimi rowerami, może Kubuś wróci. Dzieci odjechały, ale Kubuś nie wracał. Dochodziła godzina osiemnasta. Pora do domu, a Kubuś ciągle siedzi na parapecie okna. Co ja teraz zrobię? Załamałam ręce. I wtedy pojawił się pan Krzysio. Opowiada, że był u lekarza, a potem od razu pojechał do swoich podopiecznych. Dopiero teraz dowiedział się od swojej żony o Kubusiu. Wyszliśmy ze sklepu i wołamy obydwoje: Kubuś!!!  Kubuś!!! Kubuś nie idzie. Weszliśmy do sklepiku i czekamy. Po chwili malutkimi drobnymi kroczkami Kubuś wszedł do sklepiku. I znów łzy zakręciły mi się w oczach.

Jutro pan Krzysio zawiezie Kubusia na swoją działkę, gdzie mieszkają także inni jego podopieczni: gołębie, papużki… Tam dostanie opiekę. Podtuczą go, bo jest bardzo wychudzony. Może kiedyś znajdzie się dla niego prawdziwy dom. Kubuś Winer rocznik 2014.