Rak’n’Roll

Prawie dziesięć lat temu przy okazji kandydowania do rady miejskiej postanowiłam zmienić fryzurę. Moi przyjaciele mi mówili, że to zły pomysł, bo mogą nie rozpoznać mnie na ulotce moi znajomi i niepotrzebnie stracę głosy. Uważali, że jeśli już chcę być blondynką, to po wyborach. Ale ja jednak postanowiłam i nie czekałam na po wyborach. Czy akurat włosy zaważyły, że nie zostałam radną? – wątpię. Ale blondyną zostałam. Włosy sobie rosły. W różne fryzury je układałam, zanim doczekałam się swojego koka. Wyrosły do pasa. Grube, gęste. Jak je myłam i rozczesywałam miały coś w sobie z Violetty Villas. Ale że nie jestem artystką, więc je związywałam gumką i splatałam w warkocz lub skręcałam i robiłam z nich swojego wymarzonego koka. Przyszedł jednak czas, że znów chciałam zmiany. Tyle mam w swoim sklepiku różnych farb do włosów, a ja ciągle z tą Londą 38. Kusiło mnie kolorowe fantazjowanie. Postanowiłam ściąć je na krótko. Myślałam ściąć je na wesele córki, ale ostatecznie jeszcze nie ścięłam. Fryzjerka zrobiła mi weselną fryzurę: ile mogła ułożyła w kok, resztę obcięła i rozwiązała problem moich włosów na kilka miesięcy. Włosy rosły sobie dalej. A ja coraz częściej wspominałam, że kiedyś nosiłam kapelusze i było mi z nimi do twarzy. Wraz z nadejściem tej wiosny Dorotka robiła porządek z kapeluszami mojej teściowej. Jakie piękne kapelusze! Szkoda wyrzucać. No i podjęłam decyzję – obcinam włosy. Oznajmiłam to w rodzinie. Nieodwołalnie. I wtedy Monika wpadła na pomysł, żebym oddała włosy dla kobiet po chemioterapii. Słyszała (jest wolontariuszką w Fundacji „Dobrze, że jesteś”), że jest jakieś stowarzyszenie, które zajmuje się tym tematem. Okazało się, że to stowarzyszenie nazywa się „Rak’n’Roll”. Ona już znalazła w Warszawie zakłady fryzjerskie, które współpracują z tym stowarzyszeniem i żebym tylko przyjechała do Warszawy, to mnie zaprowadzi do któregoś z nich, albo żebym sama sobie obcięła i im wysłała. Na stronie tego stowarzyszenia jest instrukcja, jak obcinać takie włosy. Nie bardzo podobały mi się te pomysły. Postanowiłam poszukać w Radomiu jakiegoś zakładu fryzjerskiego, gdzie mogliby mi odpowiednio obciąć włosy. Znajome fryzjerki nie znały takiego zakładu. No wprost nie do wiary. 200 tys. mieszkańców i żaden zakład nie współpracuje z „Rak’n’Roll”. Niemożliwe. Ogłosiłam mój problem na FB, ale cisza. Napisałam więc maila do stowarzyszenia. Może od razu powinnam tak zrobić (teraz coraz częściej mam takie spóźnione zapłony – co znaczy SKS). Niedługo czekałam. Podali mi adres, żebym skontaktowała się z zakładem fryzjerskim na ul. Chrobrego. Ale nie podali telefonu, ani nazwy zakładu. W ruch poszedł Internet. Zaraz wszystko się znalazło, ale jeszcze ten zakład nie podpisał z nimi umowy. Miało być wszystko dopięte w ciągu kilku dni. Zadeklarowałam się na czerwiec. Przed obcięciem mam umyć włosy i nie nakładać odżywki.
1 czerwca na Dzień Dziecka zrobiłam rodzinie niespodziankę.
Obcięłam warkocz.
Fryzjerka z „Kameleona” przy mnie warkocz spakowała do koperty wraz z podpisaną przeze mnie umową i jeszcze tego samego dnia miał być wysłany pocztą na adres stowarzyszenia. Przy tej okazji obsługująca mnie fryzjerka „wybiła” mi z głowy inny kolor niż Londa 38, a fryzurę zrobiła wg swojego pomysłu. Podobno trudno mnie teraz rozpoznać. Mam fryzurę w rodzaju „afro”. Już podobną miałam prawie 40 lat temu po ścięciu ślubnego warkocza. Wtedy byłam brunetką. Mam jednak nadzieję, że nie będzie to powód do nie poznawania mnie na ulicy.
Pozdrawiam moich Czytelników.

profil2.06.2015