ZOSTAŁAM BABCIĄ

Zostałam babcią.
6 sierpnia w święto Przemienienia Pańskiego, w dniu zaprzysiężenia Andrzeja Dudy na prezydenta Polski urodziła się Olga.
Dodatkową „atrakcją” tego historycznego dla mnie dnia była pralka, która „stękała” już ponad rok, a wysiadła właśnie tego dnia zalewając mi całe mieszkanie. Byłam sama. Wszyscy na ten dzień wzięliśmy sobie „wolne”. Małżonek po pogrzebie ojca (zmarł 31 lipca, pogrzeb odbył się 4 sierpnia) pojechał z Anią do Warszawy w ramach odpoczynku od ostatnich trudnych dla niego dni. Monika pojechała na przerwany urlop w góry. Dorotka od 1 sierpnia w szpitalu. Też chciała mieć wolny czwartek od wszelkich odwiedzin. Zięć także nie narzekał na brak zajęć. Wszystkim nam ten dzień po dwóch ciężkich tygodniach pasował na wolny od obowiązków. Mieliśmy okazję złapać oddech, bowiem już lada dzień będzie Olga.
Cały dzień wolny. Przyzwyczajona do codziennej jakiejś pracy musiałam sobie coś zorganizować. Na pewno chciałam wysłuchać expose Andrzeja Dudy o godz. 10. I wysłuchałam, ale …
Najpierw umyłam jedno okno i nastawiłam firanki do prania. Potem przygotowałam zasłonki do prania i koce. Trzy okna – trzy prania. Prezydent przemawiał przy drugim oknie. Zaliczyłam jeszcze pożegnanie Bronisława Komorowskiego. Wszystko ładnie, bardzo mi się podobało. Okno skończone. Schodzę z drabinki, a tu pod nogami mokro. Woda! Pełno wody w pokoju!! Zbaraniałam. Co robić? Nawet wymknęło mi się „O, ku…”. Najpierw pobiegłam zamknąć kran od pralki, bo spodziewałam się, byłam pewna że to może być jego sprawa. Wyłączyłam także pralkę. Trzęsły mi się ze strachu nogi i ręce. W tym stresie nie umiałam zakręcić zaworu głównego zimnej wody, ale sprawdziłam, że woda spod pralki nie leci, więc na chwilę uspokoiłam się.Nie muszę szukać latarki, może jeszcze baterie nie byłyby sprawne. Odetchnęłam. Od czego zacząć? Woda na korytarzu i w pokojach. Dywany mokre. Zaczęłam od oczekujących na pranie koców, które leżały na podłodze łazienki. Ciężkie, pełne wody. Przez chwilę pomyślałam, że może jednym z nich będę zbierała wodę, ale już po pierwszej próbie zrezygnowałam. Dobrze, że miałam zwykłą szarą ścierkę do podłogi. Ściągnęłam jeden chodnik z korytarza i wrzuciłam do wanny. Ciężki. Drugi jeszcze dłuższy, jeszcze cięższy. Zwątpiłam w siebie. Zadzwoniłam po pomoc do zięcia. Była godz. 11:11. Nie odbierał telefonu. Trudno. Muszę sobie poradzić sama. Zebrałam w sobie wszystkie siły i wewnętrzny spokój i zabrałam się do roboty. Bałam się tylko, żeby nie poślizgnąć się, nie zrobić sobie jakiejś krzywdy. Myślałam też o sąsiadach, czy ich nie zalałam. Działałam szybko, ale w wielkim skupieniu. Koty (Fifi i Fiona) ze strachu, że pod nogami woda, schowały się do wersalki i nosa nie wychylały. A ja ogromnie ciężkie dwa dywany przyczołgałam do wanny. Okazało się, że do dywanu w małym pokoiku woda nie doszła, nie doszła także do kuchni, ani do WC. Zaczęłam szybko przesuwać łóżka, stoły, biurka i inne graty. Mebli nie przesuwałam. Trudno, że stały w wodzie. Z czasem podłoga pod nimi wyschnie i ułoży się jak trzeba. Około godz. 13. miałam już opanowaną sytuację. Ręcznikami podłogi podosuszałam. Wszelkie graty powróciły na swoje miejsca. Odetchnęłam. Rozwiesiłam uprane firanki. Zasłony były jeszcze w pralce. Co zrobić? A jak znów zacznie się wszystko od nowa, jak ją włączę? Trudno. Sprawdziłam program, że zbliżał się do wirowania. Włączyłam i poszła woda do wanny. Jakże się ucieszyłam. Rozwiesiłam zasłony na balkonie. Nawet pozwoliłam sobie odwirować koce. Udało się. Wszystko na balkon. A dywany? Od razu postanowiłam, że pójdą na śmietnik. I tak planowałam, że je wymienię. W ogóle jestem na etapie likwidowania PRL w moim mieszkaniu. Tylko chodniki zaplanowałam zostawić uprzednio uprawszy je na mokro właśnie w wannie. Jest piękna pogoda – szybko wyschną. Chwila luzu. Godz. 15:24 – telefon od zięcia: – Dzień dobry babciu.
To dlatego nie odbierał telefonu.
Ola waży 3,5 kilo, ma 55cm długości i urodziła się z 10 punktami.
Akcja zaczęła się już rano. Zięć wysyłał mi SMSy, ale ja ich nie słyszałam. Nawet MMSa. Walczyłam z wodą. Samo życie. Umyłam jeszcze dwa pozostałe okna i zaczęłam prasować zasłony. Telefon od małżonka, czy widziałam już wnunię. Oczywiście, że widziałam. Byli już w Radomiu. Oni na bieżąco odbierali SMSy. Nie wiedzieli, że miałam w domu awarię. Awaria ta skończyła się tym, że już dziś mam nową pralkę.
Sąsiadów nie zalałam. Niedawno skończyli remont mieszkania. Strach pomyśleć, co by się działo, gdybym nie była w tym czasie w domu.
Często zastanawiam się nad tzw. numerologią.
Według niej nic przypadkowo się nie dzieje. Ani to, że ktoś gdzieś się urodził, czy że tak się akurat nazywa. Wszystko za sprawą duszy, która wstępuje w ciało człowieka, by się doskonalić. Numerologia pozwala właśnie poznać to co nas czeka, a co już mamy za sobą. Olga według numerologii przyniosła sobie cyfrę 4, co oznaczać by miało, że będzie osobą logiczną, osiągającą najwięcej dzięki wytrwałości w zdobywaniu wiedzy, bardzo odporną na stres związany z pracą.
Czwartkowe doświadczenie jest wielce wymowne, a zarzut w moją stronę, że wszystko stało się dlatego, że w dzień świąteczny zabrałam się za sprzątanie domu, jest co najmniej prymitywny, żeby nie powiedzieć prostacki.