SYRENKA

22.05.2015 121
Syrenka przyszła do nas dwa lata temu. Był piękny, ciepły, czerwcowy wieczór: sobota, 8 czerwca, Maćka urodziny. Grillowaliśmy. Zaproszonych gości było bardzo dużo – wszyscy dopisali.
Imprezka rozkręciła się już na dobre, gdy na podwórko, być może zwabiona zapachem grillowanych potraw, przyszła młoda kotka. Podeszła do naszych stołów zupełnie nie bojąc się nas. Pierwsza zauważyła ją Kasia, siostra Maćka. Wzięła ją na ręce. Kotka była przeszczęśliwa. Kasia dała jej jeść, ponosiła ją i …kotka już nie chciała odejść z naszego podwórka. Wyła jak syrena, gdy próbowaliśmy wynieść ją za furtkę.
Przez cały tydzień wszyscy zastanawialiśmy się co z nią zrobić. Dorotka przekonywała Maćka, żeby pozwolić kotce zamieszkać na podwórku, może by pilnowała podwórka i wyganiała inne obce koty. Nie było mowy, żeby kotka była kotem domowym, gdyż w domu była już rezydentka – srebrnowłosa Brytyjka – Setka. Ja z kolei nie mogłam jej wziąć do swojego mieszkania, bo miałam już pod opieką Norweżkę Leśną – Pusię, ale mogłabym wziąć ją do siebie na działkę. My, działkowicze, dokarmiamy koty. Może nie byłoby tam jej za dobrze, bo kotka zachowywała się, jakby była wychowana w dobrym domu, ale nie głodowałaby. Co się stało, że została bezdomną?
Ostatecznie zdecydowała za wszystkich Dorotka. Zawiozła ją do weterynarza – tenże stwierdził, że kotka ma 1 rok 7 miesięcy, poinformował o stanie zdrowia pacjentki i zalecił wykonanie niezbędnych szczepień i sterylizacji. Po miesiącu kotka została przez Dorotkę adaptowana. Założyła jej książeczkę zdrowia i nazwała ją Syrenką.
Syrenka powoli zaczęła nas, domowników, uwodzić. Zaczęła od pilnowania drzwi sklepowego zaplecza. Gdy drzwi były otwarte przychodziła w odwiedziny niby tylko na „dzień dobry”. Miałam na wyposażeniu zaplecza jeszcze czerwoną miseczkę po kotce Perełce (była z nami ponad 16 lat). Zaczęliśmy miseczkę napełniać suchą karmą i wodą. Nigdy nie grymasiła, a i dziękować potrafiła. Zdobycie dwóch foteli na zapleczu nie zajęło jej dużo czasu, trochę dłużej zeszło z naszymi kolanami. Przesiadywała na fotelach albo na naszych kolanach prawie całe dnie. Ale nadchodziły zimne noce. Naszej poprzedniej kotce Perełce zostawialiśmy na noc kuwetę z piaskiem i problemu nie było. Ale kuwety już nie miałam, bo ją zaczęła użytkować czarnowłosa Brytyjka – Fifi, gdy przyjeżdżała do nas z Warszawy. Kupować nową? Miałam na zapleczu małą czerwoną miskę. do mycia podłogi. Zmieściła się dokładnie pod plastykowy też czerwony stołeczek. Napełniłam ją ziemią z ogródka i postawiłam pod tym stołeczkiem. Syrenka cały czas patrzyła na moją krzątaninę, przyglądała się tej dziwnej kuwecie bardzo długo okupując już od dłuższego czasu drugi fotel. Naraz słyszę zza lady, że coś tam w tej kuwecie się dzieje. Syrenka właśnie skończyła wieczorną toaletę, wyszła do swojej kuchni na kolację i z powrotem na fotel. I weź tu wygoń kota na dwór. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i tak już została kolejnym naszym kotem. Zdobycie sklepu zajęło jej pół roku. Nawet moi klienci zauważyli, że mam nowego lokatora w sklepie. Najbardziej lubiła siedzieć na trawniku przed sklepem, czasem nawet jakby specjalnie wykładała się na nim, żeby ją pogłaskać, pobawić się z nią. Jeśli nawet drapnęła – to na pewno niechcący. Była łagodną kotką, każdemu dała się pogłaskać. Widać było po niej, że była szczęśliwa. Doceniała nasz dach i starała się swoim zachowaniem tego szczęścia nie utracić.
Wspomniałam już o Pusi. Pusią opiekowałam się jako matka zastępcza pilnie szukając jej odpowiedniego domu. Była wymagającą kotką. Chciała mieć i dom, i podwórko. Pusia była u mnie do końca wakacji. Gdy zwolniło się w moim mieszkaniu kocie miejsce, pomyślałam o Syrence. Nie marudziła, gdy pakowałam ją w transporter i autobusem woziłam na niektóre weekendy do swojego mieszkania. Tylko nie pasował jej w kuwecie żwirek, którego używała Fifi, czy Pusia. Zaopatrzyłam się więc w ziemię z ogródka i problem się rozwiązał.
Kolejnym celem Syrenki było zdobycie domu Dorotki. Łatwo nie było, bo rezydentka Setka nie była gościnna. Ale Syrenka i tym razem wykazała się sprytem. Gdy tylko drzwi do domu były otwarte, wbiegała prosto na piętro do dziadka. U niego była już bezpieczna, bo Setce tam nie chciało się chodzić.
Nadeszło drugie lato –połowa lipca. Z Wrocławia przyjechała do mnie na zawsze kotka Fiona – biało-beżowa Ragdollka i skończyły się w moim mieszkaniu gościnne występy Syrenki. Syrenka bynajmniej nie tęskniła za nimi. Miała przecież w swoim posiadaniu sklep z zapleczem i magazynem, podwórko i cały dom od piwnicy po strych, gdyż już zdążyła nawet zdobyć zaufanie Setki. Troszczyli się o nią wszyscy domownicy. Dorotka w szczególności dbała o terminowe szczepienia i choć Syrenka nie lubiła jeździć samochodem (miała chorobę lokomocyjną z wyjątkiem autobusu), jakoś dawały sobie radę. Jak już wspomniałam Syrenka odwdzięczała się wszystkim, jak tylko potrafiła. A to jakaś mysz leżała pod drzwiami, a to jakiś ptaszek. Nawet kiedyś skądś przywlokła rybę. Choć udomowiona, ale była kotką łowną. Dorotka kiedyś sama na własne oczy widziała jak Syrenka wcinała ptaka. Uwielbiała przesiadywać na dachu garażu, o który nawet wielokrotnie prowadziła bój z czarnym dachowcem. Pilnowała podwórka jak pies. Bywało, że czasem musiała jej pomóc Setka – w takiej już były komitywie.
Na początku czerwca tego roku zdarzyło się coś bardzo złego. Z kimś walczyła Syrenka. Lekarz powiedział, że wygląda po rozstawie dwóch dziur w szczęce, że ze szczurem. Może szczur był podtruty i był łatwym łupem dla niej. Też walczył o swoje życie z Syrenką. Rana wygryziona na pyszczku Syrenki była bardzo głęboka i ogromna. Słabo leczyła się. Dopiero po prawie trzech miesiącach można było przypuszczać, że została wyleczona. Wtedy pojechały obie kotki (Setka i Syrenka) na oczekujące szczepienia. Pozostało jeszcze odrobaczanie. Ze względu na chorobę lokomocyjną Syrenki i ze względu na jej ostatnie przejścia odrobaczanie kotów odłożono jeszcze o tydzień po szczepieniu. Nic nie wskazywało na to, żeby Syrence coś dolegało. Apetyt miała. Była całe dnie na powietrzu – nawet na noc nie myślała zostawać na zapleczu sklepowym, albo w domu.
W sobotę, 5 września, obydwie kotki dostały tabletki Quadricat. Dostawały je od początku, jako pacjentki tej lecznicy i nic złego nigdy się nie działo. Setka połknęła swoją i dobrze się czuła. Niestety z Syrenką było gorzej. Niby lekarka uprzedzała, że kotki mogą poczuć się źle, ale samopoczucie Syrenki z dnia na dzień pogarszało się. Niby jadła, ale jakby jej nie smakowało podane jedzenie. Minęła niedziela, minął poniedziałek. Syrenka dostawała coraz lepsze jedzenie, ale od miseczki swojej odchodziła i wracała po kilka razy dziennie. We wtorek już nie mogła jeść. Jakby apetyt miała, ale nie mogła łykać. Pomyślałam, że może jakaś kość jej uwięzła w gardle i trudno jej przełykać. Dałam jej mleka. Chętnie wypiła, ale dostała niemal natychmiast biegunki. Kupiliśmy jej śmietanę – trochę gęściejsza. Jeszcze chętniej wypiła. Resztę zostawiłam jej w miseczce na noc. Syrenka jednak „leciała” z nóg. Postanowiliśmy rano jechać z nią do lekarza (nasza lecznica od godz. 11). Przyszłam wcześnie rano do pracy. Jeszcze było ciemno. Bardzo się niepokoiłam o Syrenkę. W międzyczasie stało się coś bardzo groźnego. W nocy Syrenka jakby przestawała widzieć. Chodziła dookoła siebie, potykała się o meble. Wynosiłam ją kilka razy na powietrze – to samo. Słaba na moich oczach, ale musiałyśmy czekać na wyznaczoną godzinę. Trzy godziny byłam z nią u lekarza. Natychmiast dostała kroplówkę, wykonano jej analizę krwi, USG brzucha, dostała lekarstwa, tlen. Prawe oko było już niesprawne, na lewe jeszcze była nadzieja, że będzie widziała. Była bardzo spokojna – jakby wiedziała, że walczymy o jej życie. Leżała na moich rękach, jakby spała. Poczułam mokro pod nią na swoich spodniach. Ciągle walczyłyśmy. Przyjechała po nas Dorotka. Syrenka całą drogę spała. Rozmawiałyśmy o niej. Czy słyszała, czy rozumiała o czym mówiłyśmy? Może. Już pod wieczór obudziła się i koniecznie chciała wyjść na dwór. Wyniosłam ją do ogródka na trawę, a ona kręciła się w kółko, ciągle w lewo. Zadzwoniłyśmy do lecznicy. Cóż. Musimy czekać do rana, do następnej wizyty, na następną kroplówkę. Siedziałam z nią do późnej nocy. Od czasu do czasu masowałam jej brzuszek. Myślałam, że może pomogę jej wykupkać te wszystkie niestrawności, ale nie udawało się. Ciągle kręciła się w kółko, jakby w obłędzie i pojękiwała. Ze łzami w oczach szłam do domu na noc. Fifi i Fionka czekały na mnie w drzwiach. Zapach Syrenki na moich spodniach bardzo je zaniepokoił, jakby zastanawiały się co się mogło stać. Myślę, że rozpoznawały jej zapach, choć już od roku nie przyjeżdżała do mnie – nawet w odwiedziny. Raniutko, gdy przyszłam po nocy, Syrenka czekała na mnie w drzwiach. Już nie kręciła się w kółko. Nie widziała, więc potykała się o meble, ale chodziła prosto. Odetchnęłam. Chciała wyjść na powietrze. Wyszłyśmy. Chodziła po ogródku. Sama. Obwąchiwała wszystko co napotkała na swojej drodze. Obeszła także podwórko. Ja w międzyczasie zrobiłam sobie kawę. Spokojnie ją wypiłam. Doglądałam tylko, żeby była na moich oczach, oczach pełnych łez. Ranek był chłodny. Rosa. Syrenka miała ogolony brzuszek na USG. Obawiałam się, że może być jej zimno. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam do siebie. Zaczęła mruczeć. Ale to mruczenie było zupełnie inne, niż takie jak zawsze. Od czasu do czasu nabierała powietrza i wzdychała, jak zapłakane dziecko. Syrenka płakała. Na chwilę postawiłam ją na podłogę. Pochodziła po zapleczu, aż znalazła sobie kącik pod biurkiem i stanęła w nim jak dziecko postawione do kąta, a płacz jej się spotęgował i to wzdychanie, jak szlochanie dziecka. Otuliłam ją białą ściereczką i wzięłam na ręce. Pod jej łapkę z wenflonem podłożyłam swój palec. Od czasu do czasu poruszała pazurkami. Mówiłam do niej, żeby się nie martwiła. Damy sobie radę. Ludzie niewidzący także dają sobie radę. A ona płakała i wzdychała. Mówiłam do niej, że gdyby tutaj było jej źle – zabiorę ją do swojego mieszkania. Fiona na pewno ją przyjmie. Jest bardzo gościnna, lubi zwierzęta. Na pewno jej pomoże. Będzie służyć swoimi oczami. Fiona na pewno ją pokocha. Serenka jakby rozumiała co do niej mówię i uspokajała się. Pomyślałam sobie nawet, że po nieprzespanej trudnej nocy jest zmęczona i może teraz uśnie. Położyłam ją na legowisku. Już nie płakała, tylko od czasu do czasu głęboko wzdychała.
Była godz. 7:15. Syrenka bardzo mocno westchnęła, wstrzymała na chwilę oddech i delikatnie otworzyła pyszczek, jakby chciała coś powiedzieć. Czekałam, że może usłyszę choćby jej szept. Usłyszałam jedynie, a może mi się wydawało, jakieś dziwny cichy krok – jakby ktoś od nas wyszedł . Pozostawił za sobą tylko chłód, że zaraz zrobiło mi się zimno. Dotknęłam łapek Syrenki – też miała chłodne. Powiadomiłam Dorotkę. Pochowaliśmy ją w pobliżu Perełki przy jałowcach. Miała (w przeliczeniu na lata ludzkie) trzydzieści lat.
Wieczorem, gdy wróciłam z pracy do domu i zdjęłam ubranie podbiegła do mnie Fiona. Zwykle wybiega na korytarz, ale tym razem poszła za mną do łazienki i tak jak poprzedniego wieczoru też zaczęła odczytywać zapach Syrenki. Za kilka chwil przybiegła Fifi i też obwąchiwała moje ubranie. Spoglądały na siebie od czasu do czasu, jakby wymieniały poglądy, aż się rozeszły.

Przez całe życie „otulam się różnymi piórkami”. Są nimi także zwierzęta, meble, nawet ciuchy. Utrata choćby najmniejszego z nich zawsze mnie boli, odczuwam dziwny chłód, bywa z dreszczami.