Szara, smutna jesień nie nakręca mnie do pracy jak wiosna, czy lato.
Przez sklepowe okno ludzie także wydają się jakby smutniejsi.
I tak to już trwa przez kilka miesięcy od kilkunastu lat, odkąd postanowiłam mieć swój własny sklepik. Wtedy jest mi zwykle chłodno i zimno.
I nie rzecz w tym żeby się cieplej ubierać, czy zakładać cieplejsze buty, czy szalik.
Rzecz w smutku na sercu.
Od kilku tygodni zdawało mi się, że dopada mnie melancholia, czy jaka inna martwota. Albo Jego Wysokość Marazm.
Ale wczoraj zdarzyło się coś bardzo miłego.
Przyszła do sklepiku moja stała klientka – czytelniczka – emerytka. Powiedziała mi, że do „porannej kawy” wzięła sobie do czytania moją „Baśń o paziu”. Tak się zaczytała i tak zamyśliła, że nawet nie słyszała powrotu męża.
Przyszła i mi o tym opowiedziała. Było to tak miłe, że od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
Ciepłe słowa grzeją najlepiej.
Życzę wszystkim moim czytelnikom na te nadchodzące chłodne dni jak najwięcej prezentów – z ciepłych słów.