I po świętach.
Goście wyjechali.
Zajrzałam do lodówki.
Resztki:
gotowana włoszczyzna
 gotowane mięsko z kury, a raczej resztki
 gotowane mięsko z wołowiny – także jakieś pozostałości
cebula surowa
kilka jajek
w chlebaku czerstwa bułka i sucha
kromka chleba, też sucha
na dnie torebki mleko
Wystawiłam to wszystko na stół.
Obejrzałam, wywąchałam, 
Na kompost – szkoda.
Więc co?
Przypomniał mi się „przegląd tygodnia” jeszcze z czasów internatu i akademika.
Wyjęłam maszynkę do mielenia mięsa i wszystko co się dało przekręciłam. Jak leci.
Masa była trochę za gęsta. Dodałam mleko.
I,  jak do placków, które domownicy uwielbiają, dodałam jajko i mąkę.
także przyprawy: 
curry, oregano, chili, pieprz i  sól.
No i   jak zawsze 
  
 
Rozgrzałam olej (ja lubię „kujawski”)  na teflonowej patelni
i na bardzo złoty kolor smażyłam małe placuszki.
Spróbowałam pierwszą partię – smaczne.
Lubię  „wyzwania” kulinarne.