W CYRKU – JAK W ŻYCIU

Wczoraj byłam w cyrku.
Ostatni raz byłam ponad 20 lat temu. Inny czas – inny horyzont.
W pamięci z tamtego widowska,  oprócz wielkiej klasy wykonawców, pozostał rozmach organizacyjny, arena wysypana trocinami, lampy, lampiony,  świecidełka…
Wielkość, wielkość i jeszcze raz wielkość.
Wczoraj: zużywający się namiot cyrkowy, ławki z drzazgami, arena z gruntu, niedoświetlone otoczenie i … wielkiej klasy wykonawcy. 
Nie dać się. Wytrwać. Pokazać, że się jeszcze  żyje. 
Walka o byt, czy walka o kulturę? Trudne pytanie – jeszcze trudniejsza odpowiedź.
Treserzy, iluzjoniści, żonglerzy, komicy i artyści. Szczególnie ci pod cyrkowym 
sklepieniem, jak gwiazdy na niebie, że dech zapiera. 
Że też człowiek potrafi robić takie rzeczy.
Potrafi.
Bo czego człowiek nie potrafi.
Na przykład za kostkę cukru potrafi nauczyć konia dawać buziaki, kłaniać się 
i nawet tańczyć walca. Pokorny wielbłąd – dla obroku  – woził dzieciaki. Okrążenie 10 złotych.  Tak samo kucyk, ale ten za 5 złotych. Kolejka na przejażdżkę, jak kiedyś za papierem toaletowym. Bez kolejki nie byłoby obroku. No cóż, jak to w cyrku.
Tak i w życiu.
Zza lady obserwuję pracę tkz. przedstawicieli handlowych. Też czasem pracują
jak wytresowane zwierzęta w cyrku. Klapki na oczach i do przodu.  Tylko wtedy zadaję 
sobie pytanie: kto dzieli te „kostki cukru”.
Aż strach pomysleć: „tresura człowieka”.