FARTUCHY I TARCZE

W mojej szafie jest półka z „zabytkami”. Są kilimy na łóżka (w moich rodzinnych stronach zwane dywanami) przez mamę wykonane od stadium owcy, przez strzyżenie, pranie, farbowanie, przędzenie na kołowrotku i taknie na „warstacie”.Jest także fartuch (zapaska) pasiak, podarowany mi przez męża ciotkę w nagrodę, że prowadzę rodzinne genealogie. Także przez nią wykonany kilim na łóżko, ale ze szmat. Są także fartuszki szkolne. Najstarszy fartuszek mojej teściowej: czarny. Mój nie zachował się. Ale zachowały się moje kołnierzyki wykonane na szydełku z pomponikami do zawiązywania. Natomiast pozostawiłam faruszki szkolne moich dzieci. Granatowe ze stilonu. Kołnierzyki także ze stilonu przypinane na guziczki do fartucha. Na lato były krzyżaczki, fartuchy bez rękawów. Fartuszki były szyte z różnych materiałów i w różne fasone. Rewia mody!! Po białych kołnierzykach nauczyciele sprawdzali czy uczniowe myją sobie szyje. Zachowałam także tarcze szkolne moich dzieci. Nawet odznaki „wzorowy uczeń” i opaskę na rękę „dyżurna”. Pamiętam swoje dzieciństwo. Fartuszek szkolny był w mojej szkole czymś ważnym, bowiem nie wszyskim dzieciom rodzice mogli fatruszek kupić. Ubrania dzieci zwykle były z przerobionych starych ubrań, bo po co szyć nowe skoro zaraz wyrosną. Albo chodziły w ciuchach po starszym rodzeństwie. U nas w domu było łatwiej z nowymi ubraniami, bo mama potrafiła szyć. Miałyśmy więc i nowe fartuszki (nawet na zmianę). Jak się już miało nowy fartuszek, to także należało się lepiej uczyć. Po prostu trzeba było wykazać się, że fartuszek to nie dla szpanu. Nauczyciele często powtarzali: matka ubrała ciebie w szkolny fartuszek, a ty jak się zachowujesz. Tak było. Podobnie było i z tarczą przypiętą do rękawa. Tarcze były obowiązkowe. Powinny były być przyszyte do rękawa (do prania trzeba było je wypruwać), ale często przypinaliśmy je agrafką. Czasem nauczyciele sprawdzali, jak te tarcze są przypięte i znowu była lekcja wychowawcza: jak się wstydzisz swojej szkoły, to nie chodź do niej, nie noś fartucha i tarczy, idź paść krowy, albo bierz łopatę i kop rowy. Podobnie było z długością faruszków. Jak któraś założyła zbyt krótki to nawet nauczyciel zwracał uwagę i często wzywał do szkoły rodzica. Dziś, gdy minister Giertych chce wprowadzić ponownie do szkół fartuchy (może i tarcze), wspomnienia wracają. Ja nie narzekałam, że chodziłam w fartuszku, ponieważ zawsze miałam ładny i czysty. Niektóre koleżanki to nawet mi zazdrościły. Także i ja starałam się, żeby moje dzieci miały ładne fartuszki, a że szyć potrafię więc nie było źle. Dziś trudno sobie wyobrazić powrót do typowego fartucha szkolnego. Nie jest to jednak niemożliwe.Zwróćmy uwagę, że coraz więcej firmowych ubrań widzimy na ulicach. Firmy poprzez ubrania reklamują się. Myślę, że szkoły również mogłyby wykorzystać taką możliwość i poprzez „umundurowanie” swojej młodzieży reklamować się. Dziś , gdy przyrost naturalny maleje i trwa walka o ucznia, jest to sposób na zdobycie ucznia. Łatwe, bo już nie ma obowiązkowej rejonizacji szkół.