Zawsze jak jest końcówka roku, czuję się tak jakbym była na finiszu maratonu. Ktoś już przede mną, ktoś jeszcze za mną. Czy jeszcze ostatnia mobilizacja sił ma sens?, czy już trzeba sobie wszystko odpuścić.
Do siego roku.
Może w następnym inaczej podejść do wyścigu z czasem. Czy z czasem? Czy z planami, ambicjami? Do wyścigu o co? I po co? No właśnie. Kiedy dopadają mnie moje depresyjki, zadaję sobie takie właśnie
pytania. I po co ? Chyba tylko po to, by się zasmucić. Ale jak tu się nie zasmucać,
jak każdy musi dźwigać swój krzyż. A kto lubi dźwigać ciężary. Myślałam, że może dźwiganie równoległe ciężarów
własnych będzie łatwiejsze. Niestety – nie zdało egzaminu.
Patrzenie na równoległego, jak dźwiga swój krzyż jest dodatkowo dołujące.
Zaczęliśmy więc wzajemnie swoje krzyże podtrzymywać. W rozliczeniu matematyczno – fizycznym niby wychodzi na zero. Ale w praktyce
jednak jest trochę inaczej. Jednak trochę lżej. O ile lżej? O tyle lżej, o ile pomoże „duch walki”. Tak go nazwałam. „Duch walki” .
Żeby tylko nie stracić „ducha walki”. Żeby tylko…