TURKUSOWY SZLAK – część 1.

24. sierpnia 2010r.

Do tej wycieczki psychicznie byłam przygotowana od dawna. O kondycji – zapewniałam wszystkich , że w porządku. Najwyżej zejdziemy z trasy. Wsiądziemy w pierwszy lepszy autobus i wrócimy do domu. Ale Ania, doświadczona w pieszych wycieczkach, miała trochę wątpliwości, że to może być za trudna dla mnie szarża i przywiozła z Warszawy specjalne kije do chodzenia.
Ostatnio coraz więcej widuję ich nawet na ulicach w Radomiu. Mają je nawet moje przyjaciółki, więc czemu nie miałabym i ja spróbować. Dla mnie były niebieskie, dla niej czerwone. Ustawiła je odpowiednio do wzrostu, założyła mi na ręce, poinstruowała, jak się je zdejmuje, jak zakłada, że niekoniecznie trzeba zdejmować niby-rękawiczki. Spodobały mi się.
Spakowałyśmy plecaki jeszcze wczoraj wieczorem. Na wszelki wypadek wzięłyśmy, każda sobie, parasolki. Ja na zmianę buty, spodnie, skarpetki, jakieś apteczne przybory, bluzkę, gdyby było chłodniej. Kartki do notatek. Aparat cyfrowy. Do tego trochę prowiantu. I było co dźwigać (jak zwykle). Ani plecak był jakby mniej wypchany, choć większość jedzenia ona spakowała do swojego plecaka. Ale nie wnikałam, czy wszystko wzięła co trzeba. Każda ma swoje doświadczenia.
Na wycieczkę wybieramy się tylko we dwie. Lubimy chodzić tylko we dwie, bo według nas już trzy to tłum. A tu mało czasu na kierowanie większą grupą.

Wyszłyśmy z domu o godz. 6,30.
Ranek zapowiadał ładny dzień. Po drodze wstąpiłyśmy po drobne zakupy do „Żabki” na ul. Wierzbickiej. Bardzo mile nas ekspedientka obsłużyła. Zainteresowała się naszymi kijkami i dokąd idziemy. Uśmiechnęła się na cel naszej wycieczki, życząc nam ładnej pogody.
I poszłyśmy.

Wymachując kijkami szłyśmy ul. Wierzbicką (oczywiście lewą stroną), aż do granicy miasta, czyli do torów w kierunku Tomaszowa Mazowieckiego (Zdjęcie Nr 1).
Nie powiem – jeszcze rano, a już taki ruch na drodze z Wierzbicy. Trochę strach iść tak poboczem, ale byłyśmy bardzo uważne. Jeden kilometr drogi za nami.
Kocham Radom.

cdn…