Dziś nie będzie kolejnego turkusowego odcinka.
Dziś o polityce usług telekomunikacyjnych, a dokładnie dlaczego nie podpisałam aneksu.
Kilka lat podpisałam umowę na telefon komórkowy z jedną z firm telekomunikacyjnych. Namówił mnie syn mojej przyjaciółki, który wtedy pracował dla tej firmy. Warunki były dla mnie dobre. Bardzo niski abonament z możliwością doładowania kartą. Taki niby tak-tak, ale nie tak-tak. Na moje potrzeby akurat. Trzy lata bez problemów. Tymczasem…
Wczoraj dostałam telefon z firmy z propozycją szczególnej promocji, wprost nie do odrzucenia. Dzwonił do mnie pan XY z ukrytego telefonu. Zwykle ukrytych telefonów nie odbieram, ale ten akurat odebrałam. Pan XY oczywiście przedstawił mi się i wyjaśnił dlaczego dzwoni. Chodziło o 100% premię do abonamentu na cały rok i jeszcze gratisowe SMS. Czy wyrażam zgodę? Czemu nie. Niech doładują.
I może wszystko poszłoby jak w bajce, gdyby nie informacja pana XY, że w w ciągu kilku dni otrzymam od kuriera przesyłkę z aneksem do umowy.
To jednak już mi się nie podobało i natychmiast zrezygnowałam z propozycji.
Pan XY nie poddawał się. Tłumaczył, przekonywał. Poprosiłam, żeby przeczytał mi ten aneks. Trochę trwało zanim wrócił do telefonu. Tak więc: aneks ma kilka punktów, ale najważniejsze są dwa punkty. Wyjaśnił dlaczego. Prosiłam o dokładne przeczytanie tych punktów. Nie odmówił.
Miło z nim się rozmawiało. Powoli ulegałam.
– Dzwoni pan do mnie z ukrytego telefonu. Poproszę o numer pana komórki, gdybym czegoś nie rozumiała przy czytaniu umowy, albo tekst byłby za drobny
– Dzwonię do pani z telefonu służbowego. Służbowe wszystkie są ukryte.
– To niech mi pan poda swój prywatny.
– Nie mogę. Mamy zakaz podawania swoich telefonów. Gdyby szefowie sie dowiedzieli, by mnie zwolnili.
– To niech mi pan poda telefon żony, przyjaciółki. Jak miałabym z panem się skontaktować w razie potrzeby.
– W razie potrzeby dzwoni pani na * 600.
– Ale ja z panem rozmawiam, a ja wiem kto będzie pod gwiazdką?
– Na pewno udzielą pani wyczerpujących informacji.
Chyba rzeczywiście bał się wyjść poza regulamin.
Zrobiło mi się go nawet trochę żal. Jakbym się dała przekonać.
Dziś po południu telefon do pracy.
-Pani W.P.?
-Tak.
-Mam dla pani przesyłkę. Będę za pół godziny.
– Bardzo proszę.
Żeby choć powiedział kto dzwoni, od kogo przesyłka? Domyśliłam się, że chodzi o tenże aneks.
Przyjechał.
– Pani W.P.?
– Tak.
– Przesyłka do pani. Poproszę o dowód osobisty.
– Przy sobie mam kopię.
– Chyba, że zna pani na pamięć pesel.
Dyktuję mu pesel.
Podaje do podpisania listę zbiorową przesyłek. Podpisuję bez uwag.
Tymczasem on otwiera moja przesyłkę na moich oczach. Nie wierzę. Do mnie adresowaną przesyłkę śmie ktoś otwierać przede mną. Zamurowało mnie.
– Pani podpisze ten aneks.
– Jak to podpisze? Tak bez czytania?
– Przecież wczoraj uzgodniliście, że pani podpisze.
No nie. Tego za wiele.
– Oczywiście, ale najpierw pozwoli pan, że przeczytam. Odeślę pocztą podpisany lub nie.
– Ale to ja mam go zabrać.
– To jak pan sobie wyobraża. Dwie strony tekstu maczkiem to ja w 3 sekundy przeczytam.
– Zostawiam pani na 10 minut.
– OK. Jak zdążę.
Zdążyłam tylko skserować. Byli klienci, więc przeczytać ze zrozumieniem nie miałam czasu.
Wyłapałam jedynie dwie wątpliwości.
Za 10 minut gość wrócił.
– Niestety, nie zdążyłam dokładnie przeczytać, nie mogę więc podpisać z marszu.
Zabrał aneks i wyszedł.
Ufff.
Po pracy wyciągnęłam umowę podstawową. Przeczytałam też aneks. Dwie strony tekstu maczkiem. Nic nie zrozumiałam. Przeczytałam jeszcze dwa razy. I wkurzyłam się.
Jestem wyjątkowo wymagającym klientem. Nauczyli mnie tego moi klienci, za co im jestem wdzięczna. Obie strony muszą być zadowolone.
PS.
Marzy mi się, że kiedyś wszelkie usługi, będą podobne praniu. Kupujesz pralkę, jaka ci potrzebna i proszek jaki uważasz za odpowiedni.
Skończą się jakieś chore aneksy i arogancja usługodawców.